W pewnych partiach film jawił mi się wręcz jako słuchowisko radiowe. To znaczy niby słowom towarzyszyły jakieś obrazy. Lecz obrazy były w większości ciemne jak większość niderlandzkiego malarstwa z epoki. W pewnym sensie jest to jakoś uzasadnione: Anglia nigdy nie miała renomy kraju zalanego słońcem. Ponadto, większość scen dzieje się we wnętrzach - też niezbyt jasnych. A jednak od czasu do czasu widz zatęskni za feerią barw. Przynajmniej ja trochę zatęskniłem.
Sceny masowe, z pięknie zrekonstruowanym Londynem z epoki, niekiedy pokazywanym z lotu ptaka - na milę pachną grafiką komputerową. Dobrą grafiką, ale...
Konwencja: >>zaczyna się na deskach teatru i tam też się kończy<< pozwalałaby na większy zakres umowności dekoracji. Ale nie jest źle, jest dość realistycznie, mimo wszystko.
Co do ciemnych ujęć to mi również to czasem doskwierało podczas oglądania tego filmu, jednak myślę, że mimo wszystko był to przemyślany krok. Ostatnio miałam okazję obejrzeć The Libertine z Johnnym Deppem (akcja dzieje się w podobnych latach) gdzie ponoć podczas kręcenia scen w pomieszczeniach używano jako oświetlenia wyłącznie prawdziwych świec by oddać klimat epoki, co oczywiście się udało, jednak faktycznie wizualnie film troszkę stracił :)