Spike Lee o nowojorskiej społeczności podczas upalnego lata 77 roku, kiedy to miasto sterroryzowane zostało przez Davida Berkovitza, zwącego siebie samego "Synem Sama". Postać seryjnego mordercy jest tutaj jedynie tłem, przyczynkiem do rozważań na temat ludzkiej mentalności i odwiecznego zagadnienia nietolerancji. Rozważania te zbyt głębokie nie są, ale plus jest taki, że twórca "Malarii" nie biadoli tym razem na temat ciężkiej doli czarnych. Obiektem prześladowań jest tutaj młody punkrockowiec, odtwarzany, na granicy karykatury, przez Adriena Brody'ego. Tonacja całości balansuje zresztą gdzieś pomiędzy powagą społecznej obserwacji, a farsą. Miejscami to przerysowanie jest mało trafione i w tym tkwi główny grzech filmu, skądinąd sympatycznego i opowiedzianego z werwą. Zabrakło mi tutaj także owej "duchoty": o tym, że lato było pełne nieznośnego skwaru dowiadujemy się tylko z napomknienia, nie czuć tego w atmosferze, a byłby to niewątpliwy plus. Niekoniecznie w pełni udane, ale ma swoje dobre strony, do których z pewnością zalicza się ścieżka dźwiękowa, na której pojawiają się m.in. The Who, sporo obciachowego, ale miłego dla ucha disco oraz Talking Heads.