Rzekomy, ujęty już, morderca to oczywisty figurant.
Po pierwszym odcinku:
Serial jest przede wszystkim nudny. Akcja się wlecze niemiłosiernie. Niektóre sceny są źle zagrane, inne - wręcz fatalnie (np. scena, że tak ją określę, uwerturowa w pokoju hotelowym pomiędzy Zarzyckim a Nadią). Prolog to w ogóle taka pomyłka, że szkoda słów. I ta beznadziejna Brodka, to beztalencie ze szczękościskiem i wadą wymowy, które "zagrało" w tym serialu...
O pomstę do nieba woła szereg takich niedociągnięć, które wykluczają ów serialik z produkcji profesjonalnych:
- od kiedy to w latach 80 szkła okularowe w Polsce miały zielony antyrefleks? Nikt o czymś takim nie słyszał, nawet na świecie! Vide okulary Zarzyckiego.
- pokoje hotelowe z białymi kafelkami w łazience, lampami a la Tiffany, olbrzymim, jakże współczesnym, lustrem na pół ściany - och, doprawdy, w zatęchłej komunie lat 80 na polskiej prowincji?
- mieszkanie ojca samobójcy: korytarz wieżowca, Wanycz dzwoni do drzwi, widać, że mieszkania są tzw. jednostronne (tj. okna wychodzą tylko na jedną stronę wieżowca, w całym mieszkaniu) i małe (kawalerka, ewentualnie dwie klitki). Tymczasem? Ojciec denata gości Wanycza w mieszkaniu przestronnym i dwustronnym. Panie rezyseze Holoubku - dwója. Za całokształt.